29 marca 2007

Type O Negative- Dead again (2007)


    Przełom 1996 i 1997 roku. W tym czasie, kiedy płyta CD była luksusem, a "Load" Metalliki szło po 480000, w "Metal Hammerze" przeczytałem wywiad z dziwnym facetem. Wyglądał jak koszykarz- psychopata i opowiadał o swojej najnowszej płycie: "October Rust". Zapoznałem się wkrótce z poprzednimi dokonaniami. Miło było, zwłaszcza że następna po "October..." "World coming down" to kawałek świetnej muzyki- chyba mój ulubiony album Steele'a i spółki.


    Po nieprzekonującym- przynajmniej dla mnie- "Life is killing me" zespół nagrał najnowsze dzieło, z Rasputinem na okładce. Nie będę się wypowiadał na temat tekstów, ale węszę solidną prowokację w wypowiedziach Petera Steele'a o nawróceniu.


   "Dead again"- otwieracz to nie jest to, co niedźwiadki lubią najbardziej. Pierwsza minuta- brzmi jak TON, ale potem dzieje się coś dziwnego. Steel'owi i jego kolegom dobrze wychodziły powolne kawałki, miażdżące jak walec. Początek "Dead again" jest dostojny- ale potem chłopaki zachowują się jak Forest Gump, coś im odpada i przyśpieszają bardzo- jak na swoje możliwości. Ma więc otwieracz coś z przebojowości- ale nie hitów z "October rust". Mam mniej więcej takie odczucia, jakby moja poważna ciotka zadarła spódnicę i zaczęła biec, przeskakując przez płotki.


    "Tripping of a blind man" brzmi dziwnie nie z racji tempa- jakby bardziej sTONowanego, ale z powodów melodii. Nie dostrzegam tu ech Beatlesów (o których wspomina każdy, kto recenzuje płytę), ale jakieś dziwaczne melodyjki kojarzące mi się w sumie z... Queens of the stone age. QOTSA to fajny zespół, ale Type O Negative to jakby nieco inny region muzyki.


    Tak właściwie właśnie dochodzę do wniosku, że bawię się w niepotrzebne analizy. Zamiast pisać o utworze numer trzy i następnych (w sumie ponad 70 minut muzyki w 10 kawałkach)- podsumuję. Podczas słuchania tej płyty miałem wrażenie swoistej niepewności: w końcu nagranie firmuje Type O Negative. Na okładce jest czarno i zielono. I poznaję głos Steele'a: miejscami mam wrażenie, że bardziej wyćwiczony i opanowany. A przecież- pomijając jakby obce brzmienie gitary (zainwestowali w sprawny przester?)- coś tu śmierdzi.


    Proszę mnie źle nie rozumieć. To nie jest słaba muzyka. A jednocześnie jest to słaba płyta Type O Negative. Jest na pewno coś, czego Steele i spółka wcześniej nie robili (no i kosmiczne, jak na ich możliwości tempa), ale jest też tak, że znajdując coś nowego, zgubili to fajne coś, co mieli wcześniej. Nie jestem pewien, czy chodzi o posępny klimat- bo taki można odnaleźć na albumie. Pejzaż jest mroczny, ale nie poznaję okolicy- i to chyba jest największą bolączką przy odbiorze płyty.


    Steele powiedział, że po raz pierwszy od czasów "Bloody kisses" nagrali perkusję na żywo. Żartował?


Dla fanów systemu metrycznego: 4,5/10


Brak komentarzy: